Historia kulinariów Zielonej Wyspy zawsze była ściśle związana z wpływami różnych narodów, które w ciągu stuleci przybywały do Irlandii, widząc w jej żyznych glebach i wilgotnym klimacie obietnicę lepszego, dostatniego życia. Mało wiemy o tym, co i jak jadało się w kraju Świętego Patryka przed tym, jak pod koniec VIII wieku podbili go Wikingowie.
Historia kulinariów Zielonej Wyspy zawsze była ściśle związana z wpływami różnych narodów, które w ciągu stuleci przybywały do Irlandii, widząc w jej żyznych glebach i wilgotnym klimacie obietnicę lepszego, dostatniego życia. Mało wiemy o tym, co i jak jadało się w kraju Świętego Patryka przed tym, jak pod koniec VIII wieku podbili go Wikingowie.
Zapewne kuchnia pierwszych Celtów opierała się na mięsie, rybach i produktach nabiałowych; natomiast wraz z przybyciem Normanów, zostały wprowadzone nowe techniki uprawy ziemi i jeszcze bardziej rozwinęła się hodowla bydła. Oczywiście mięso było raczej zarezerwowane dla bogatszych warstw społeczeństwa, podczas gdy biedniejszym wystarczyć musiały podroby, mleko i inne produkty nabiałowe, a także owies i jęczmień, które były tu najpopularniejszymi zbożami.
Dzięki odkryciom geograficznym w drugiej połowie XVI wieku nastąpiła w Irlandii prawdziwa kuchenna rewolucja, związana z przywieziem z Nowego Świata sadzonek ziemniaków. Dzięki bardzo im odpowiadającym warunkom klimatyczno-glebowym, bulwy ze zwykłej roślinki sadzonej w przydomowych ogródkach szybko zaczęły być uprawiane na skalę masową, stając się podstawą nie tylko irlandzkiej kuchni, ale także całej gospodarki rolnej. Było to z jednej strony zbawienie, gdyż masy głodujących dotąd ludzi wreszcie mogło tanim kosztem najeść się do syta czymś zdrowym i pożywnym, z drugiej zaś przekleństwo, gdy ż nastąpiło zbyt silne uzależnienie się od tego produktu. Gdy w latach 40-tych XIX wieku wybuchła zaraza ziemniaczana, spowodowana tym, że irlandzcy farmerzy uprawiali tylko jedną odmianę tej rośliny, która z czasem stała się zupełnie nieodporna na choroby, konsekwencją tego była straszliwa plaga głodu. Zaledwie w ciągu kilku lat ponad dwie trzecie wszystkich upraw ziemniaka w Irlandii zostało zniszczonych, co doprowadziło do śmierci ponad miliona ludzi i emigracji kolejnych dwóch i pół miliona (do końca XIX wieku całkowita liczba ludności w Irlandii, którą szacowano na około 8 milionów zmniejszyła się dwukrotnie). Na szczęście w XX wieku zaczęto stosować fungicydy, specjalne środki chemiczne, które skutecznie zwalczyły grzyby atakujące tę uprawę – dzięki temu ukochany ziemniak znów zajął główne miejsce w jadłospisie Irlandczyków.
Gościnność irlandzka oraz umiłowanie do spożywania posiłków w pełnym ciepła, rodzinnym gronie w pewnym sensie rekompensują swoistą monotonię ich menu. Tradycyjna domowa kuchnia Szmaragdowej Wyspy opiera się przede wszystkim na różnych gotowanych warzywach (z ziemniakami w roli pierwszoplanowej rzecz jasna), sowicie okraszonym tłuszczem mięsie oraz przyrządzonych na rozmaity sposób darach morza. Należy jednak zacząć od ogromnego, odżywczego śniadania, które przede wszystkim ma dać sił i przez wielu Irlandczyków jest uważane za najważniejszy posiłek dnia. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii wiązało się to z faktem, że rolnicy i górnicy, wstający wczesnym rankiem do pracy w polu czy w kopalniach musieli zjeść solidny, a przede wszystkim ciepły posiłek, gdyż następny spożywali dopiero po powrocie do domu pod wieczór. Taka tłusta i kaloryczna bomba energetyczna, złożona z kiełbasek, smażonego boczku, czarnej (black pudding) lub białej (white pudding) kaszanki, sadzonych, smażonych na maśle jajek, pieczonych pomidorów i pieczarek, białej fasolki duszonej w sosie pomidorowym (podobna do naszej fasolki po bretońsku), hash browns – pociętych na trójkąty, smażonych w głębokim tłuszczu placków ziemniaczanych, tostów, frytek oraz soda farls, placków sodowych wypiekanych z pszennej mąki, maślanki i wody sodowej, musiała im wystarczyć na cały dzień ciężkiej roboty.
Narodową potrawą jest irish stew, mocno zagęszczony mąką gulasz barani lub jagnięcy, podawany z ziemniakami, smażoną cebulą i pietruszką. Kolejnym jednogarnkowym daniem jest wywodzący się z Dublina coddle, w którym bogactwo irlandzkich wędlin: kiełbas, szynek i bekonu odżywczo komponuje się z kartoflami i cebulą. Do grona arcydzieł światowej sztuki kulinarnej można zaliczyć niepowtarzalny leg of lamb with mint sauce, gdzie delikatne mięso jagnięce pochodzące najczęściej z hodowli w hrabstwach Wicklow i Kerry podlane jest miętowym sosem, często dodatkowo serwowane wraz z miętową galaretką – połączenie niebywałe, ale jakże mile zaskakujące harmonią między soczystym, kruchym mięsem a orzeźwiającym, na bazie świeżych listków mięty dressingiem.
Typowym dodatkiem do dań – czy to do Galway salmon, gotowanego łososia z ziołami, czy do oysters, świeżych, podawanych na przekąskę ostryg czy do ham roasted with cloves and brown sugar, serwowanej zwyczajowo na specjalne okazje szynki pieczonej w skorupce na bazie goździków i trzcinowego cukru – jest colcannon. Jego etymologia wywodzi się od słów cál i ceannann, które oznaczają “białą kapustę”. To proste i tanie, lecz urzekające swym kremowym smakiem jadło ma postać rozgniecionych do konsystencji purée ziemniaków, zmieszanych z białą kapustą lub jarmużem, prawdziwym irlandzkim masłem i odrobiną gęstej śmietany. Istnieją także rozmaite jego wariancje: z dymką, szczypiorem, porem czy skwarkami boczku. Cieszący się dużą popularnością jest zwyczaj, który polega na tym, że w czasie wywodzącego się z celtyckiej tradycji święta Halloween, do colcannon wrzuca się kilka monet (tak jak robią to Anglicy i Szkoci z ich gwiazdkowym puddingiem) – szczęśliwiec, który je znajdzie w swojej porcji będzie miał dostatni rok.
W jakże wielkim błędzie jest jednak ktoś, kto sądzi, że kuchnia Zielonej Wyspy to nic poza ziemniakami, wzbogaconymi od czasu do czasu o kawałki baraniny. Jeśli chodzi o ciasta, potomkowie Celtów chętnie zajadają się wszelkimi słodkościami na bazie jabłek: szarlotką, apple pie i apple crumble. To ostatnie jest to potrawa cudo, którą przygotowuje się w mig i minimalnym kosztem: w żaroodpornej formie układa się cząstki jabłek, posypuje cukrem z cynamonem, a na wierzch wysypuje się kruszonkę z mąki, masła i cukru. W czasie pieczenia jabłka puszczają soki, tak że ich aromat, połączony z cynamonowym karmelem wyczuwalny jest w całej okolicy irlandzkiego cottage. Do innych wypieków należą jedzone w czasie teatime oraz często pakowane dzieciom na prowiant do szkoły scones – małe, słodkie, drożdżowe bułeczki z rodzynkami; a także porter cake – ciemnobrązowe ciasto z suszonymi owocami, gdzie głównym „mokrym” składnikiem jest ciemne piwo typu porter, przeważnie słynny na całym świecie Guinness.
Niebywałą ciekawostką kulinarną jest crageen moss jelly, ciemnozielona galaretka z jadalnego morszczyna z dodatkiem cukru, mleka i cytrusowej skórki – prawdziwe wyzwanie dla odważnych smakoszy, którzy są spragnieni nowych, gastronomicznych doznań. Na deser każdy szanujący się obywatel Szmaragdowej Wyspy pije słynną irish coffee, podawaną zawsze w szklanym wysokim pucharku, który dobrze ukazuje warstwy napoju: prawdziwą irlandzką whiskey zmieszaną z cukrem, następnie gorącą, czarną, mocną kawę, na końcu zaś świeżą śmietanę, z wierzchu ubitą do konsystencji kremu.