Pokonują na rowerach tysiące kilometrów rocznie. Bez względu na pogodę i niesprzyjające okoliczności. Grecja, Gruzja czy Armenia – to nieważne. Ważne, żeby wciąż jechać, a swoje trasy zaczynać tam, gdzie inni już dawno by skończyli. Najczęściej wracają na Saharę. Z pustynnym piachem i brakiem wody przy 60-stopniowym upale walczyli już sześciokrotnie. Wkrótce zawalczą po raz siódmy.
Pokonują na rowerach tysiące kilometrów rocznie. Bez względu na pogodę i niesprzyjające okoliczności. Grecja, Gruzja czy Armenia – to nieważne. Ważne, żeby wciąż jechać, a swoje trasy zaczynać tam, gdzie inni już dawno by skończyli. Najczęściej wracają na Saharę. Z pustynnym piachem i brakiem wody przy 60-stopniowym upale walczyli już sześciokrotnie. Wkrótce zawalczą po raz siódmy.
Pomysłodawcą i organizatorem tych ekstremalnych rowerowych tripów jest Jacek Lisiecki z Krakowa. Sam zaczął przemierzać w ten sposób świat już kilkanaście lat temu, swoją pierwszą podróż po północnej Afryce organizując w 2000 roku. Z czasem jego wyprawy stawały się coraz dłuższe i bardziej ekstremalne. W między czasie on sam mieszkał i pracował w Stanach, potem w Anglii, jednocześnie zawsze mając ze sobą rower, spędzając na nim każdą wolną chwilę.
W końcu wrócił do Polski, a w głowie pojawił się pomysł, aby z pasji uczynić sposób na życie. Zwłaszcza, że wraz z przybywającymi na liczniku kilometrami, wokół Jacka zaczęła gromadzić się coraz większa grupa podobnych jemu zapaleńców. W ten sposób, w 2010 roku Jacek założył United-Cyclists – projekt, zrzeszający pasjonatów, dla których rower to coś znacznie więcej, niż tylko ciekawy sposób na spędzenie niedzielnego popołudnia.
To takie proste
Sam Lisiecki mówi, że United-Cyclists to naturalna kontynuacja tego, co robił wcześniej: „Od najmłodszych lat rower to moja pasja i sposób na życie. Zaczęło się w wieku kilku lat, w czasach wypraw na nieodżałowanym „Reksiu”, na którym zawsze uciekałem byle jak najdalej od domu. Z czasem przyszła pora na poważne rowery, prawdziwe trasy i dopiero wtedy wszystko zaczęło się na dobre. Kolejne wyprawy stawały się coraz dłuższe i bardziej wymagające, a apetyt rósł w miarę jedzenia (czy raczej jeżdżenia).”
W pewnym momencie zdał sobie również sprawę z tego, że coraz więcej ludzi chce jeździć razem z nim. Że pasjonatów takich ekstremalnych rowerowych wypraw nie brakuje, tylko że jednocześnie często wychodzą oni z założenia, że samemu ciężko się za to zabrać i zorganizować taką ekspedycję: „Ja jakoś nigdy nie miałem tego typu problemów. Rodził się w głowie pomysł wyprawy na Saharę, to po prostu siadałem, planowałem, leciałem i jechałem. Kiedy byłem dzieckiem, przyjaciel ojca często latał do Maroka, przywożąc stamtąd różne świetne pamiątki. Już wtedy podróż do tego kraju chodziła mi po głowie, więc kiedy tylko pojawiły się odpowiednie okoliczności – po prostu udałem się w tamte strony z rowerem. To takie proste, jeśli się chce. Wielu ludzi marzy o takiej podróży, ale odpadają w momencie, kiedy trzeba przejść do kwestii organizacyjnych. Chętnie natomiast dołączali do mnie, kiedy to ja brałem organizację na siebie… i tak to się wszystko zaczęło! Oprócz mojego ukochanego Maroka, do tej pory na rowerach byliśmy już m.in. w Grecji, w Tunezji czy w Algierii, a na stronie www.united-cyclists.com można zobaczyć zdjęcia i poczytać relacje z tych podróży.”
Nie tylko męska zabawa
Od kilku lat Jacek dzieli pasję z Marią, swoją życiową partnerką. Kilkukrotnie pokonywali już razem m.in. tunezyjskie bezdroża, a na początku sierpnia wraz z innymi uczestnikami planują najdłuższą jak dotąd przeprawę przez Saharę. Dziewczyna Jacka reaguje śmiechem, kiedy ludzie dziwią się, że drobnej postury kobieta może pokonywać kilkusetkilometrowe trasy na równi z mężczyznami: „Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie panuje przeświadczenie, że takie ekstremalne sportowe doznania raczej nie są domeną kobiet” – tłumaczy Maria, na co dzień pracująca w szkole z niepełnosprawnymi dziećmi. „Jestem przykładem na to, że takie ekspedycje to nie tylko „męskie zabawy”. Sama nie jestem przecież zawodowym sportowcem, a w trakcie naszych wypraw praktycznie nigdy nie zostaję w tyle. Oczywiście, trzeba mieć sporo samozaparcia i być świadomą tego, że w trakcie takich ekstremalnych, wielodniowych wypraw żegnamy się z komfortem, wygodnym łóżkiem i wieloma innymi dobrodziejstwami tak zwanego cywilizowanego świata. O codziennym prysznicu też raczej można zapomnieć. Natomiast o przeżyciach z takiej wyprawy nie zapomnimy prawdopodobnie już nigdy. Płeć nie ma tu większego znaczenia, pewnie dlatego nie będę jedyną kobietą, która w sierpniu zmierzy się z Saharą wraz z chłopakami.”
Maria z Jackiem zapewniają, że dwa tygodnie z rowerami na pustyni to znacznie lepszy sposób na spędzenie wolnego czasu, niż jego marnotrawienie na leżaku z drinkiem w ręku. Od otaczającego ich tłumu turystów wolą dziewicze terytoria, piach, oazy oraz towarzystwo nomadów i wielbłądów. Poprzez swoją działalność pragną zachęcać i przekonywać innych do tego, że warto czasem zejść (a w tym wypadku zjechać) z najczęściej uczęszczanych turystycznych szlaków i ścieżek.